Olek Grotowski

Olek Grotowski o sobie i Bez Jacka

Na gitarze basowej grywałem już w szkole średniej pod koniec lat 60., i to w kilku różnych zespołach. Najczęściej jednak występowałem jako balladzista, bas pozostawiając w domu. Od czasu do czasu zdarzały się jednak okazje, by pograć gdzieś na basie i skwapliwie z nich korzystałem. Do 10 maja 2007 grałem na basie z grupą “BEZ JACKA”. Oto historia, jak do tego doszło Z trójką braci Stefańskich zetknąłem się po raz pierwszy chyba w grudniu 1978r.

Organizator mojego recitalu w klubie Uniwersytetu Gdańskiego “WYSEPKA” powiedział mi, że wystąpi przede mną interesująca grupa wykonująca poezję śpiewaną. Obejrzałem kawałek ich koncertu i poszedłem się rozgrywać do garderoby, zdziwiony, że występowali przy niebieskich reflektorach, co dawało nastrój usypiająco – liryczny. Rozgrywając się, łowiłem uchem dźwięki ze sceny, wybitnie stonowane, aż w końcu, gdzieś po półgodzinie, po równie stonowanych oklaskach zapadła cisza. I w tej ciszy usłyszałem chóralny szept przez mikrofony: -Olek!… Olek!…

Tak właśnie zostałem zapowiedziany. Wszedłem więc na scenę, zaś Stefańscy poszli do garderoby. Zaproponowałem organizatorom i widzom zmianę nastroju, co nastąpiło w prosty sposób: zgaszono niebieskie reflektory, a zapalono pomarańczowe. Dość prędko udało mi się rozbawić ludzi tekstami Andrzeja Waligórskiego, tak że w finale licytując śpiewniczek – na każdym koncercie tylko jeden, bo miałem ich mało – uzyskałem całkiem przyzwoitą sumę, która mogła by pewnie wystarczyć na niezłą kolację dla dwóch osób. Wróciłem do garderoby i cóż się okazało?

olekzbj

Z trzech smutnych facetów zrobiło się trzech największych wesołków jakich widziałem, przerzucających się dowcipami. Śmiechom i żartom nie było końca, choć ja zgodnie ze swoją naturą byłem w tej zabawie bardziej odbiorcą, niż nadawcą. W pewnym momencie Jacek, flecista zespołu braci Stefańskich, wziął otwartą paczkę herbatników i spytał mnie czy mam jeszcze jeden śpiewniczek. Potwierdziłem, a on powiedział: -A czy dasz mi go za herbatnika? Poczułem w nim bratnią duszę i odpowiedziałem: -No jasne, że dam! Pamiętam to pierwsze spotkanie, jakby było wczoraj. Byli to naprawdę odlotowi faceci i naprawdę ich polubiłem. c.d.n.

* * *

Następne nasze koncertowe spotkania, w ciągu kilku lat, miały miejsce na różnych przeglądach i festiwalikach. Do zespołu dołączył na flecie poprzecznym Horacy. Jego zaraźliwy śmiech na różnych pokoncertowych imprezkach jeszcze bardziej podkręcał atmosferę, którą wytwarzali bracia Stefańscy. Coś z tych zakulisowych wygłupów zaczęło przenikać na estradę i po pewnym czasie był to najbardziej jajcarski zespół, jeśli chodzi o wypełnienie czasu pomiędzy piosenkami. Nie przypuszczałem wówczas, że kiedyś dołączę do nich, a właściwie do tego, co z zespołu po następnych kilku latach pozostało…

W sierpniu 1983r., w tym samym czasie gdy miałem pierwszy koncert w duecie z Gosią Zwierzchowską na Giełdzie w Szklarskiej Porębie, Jacek Stefański zagrał nocą na Starym Mieście w Gdańsku “Mury”. Trwał wówczas stan wojenny, a melodię tę wykorzystywano jako sygnał podziemnego Radia Solidarność. Była to ewidentna prowokacja ze strony Jacka, tak że zaraz dwóch wysportowanych młodych ludzi, tzw. “nieznanych sprawców”, spuściło mu łomot, po którym zmarł w szpitalu.

Ostatni raz widzieliśmy Jacka kilkanaście dni wcześniej w Gdańsku, gdy wybieraliśmy się z Gosią jako obserwatorzy na Festiwal Poezji Śpiewanej w Olsztynie. Mieliśmy jechać tam autostopem. Jacek pojechał z nami tramwajem do trasy wylotowej na Warszawę. Po dłuższej rozmowie i to dość poważnej jak na niego /rozmawialiśmy m.in. o jego dwuletnim synku Szymonie/, Jacek zostawił nas na skrzyżowaniu przy Bramie Żuławskiej i odchodząc coraz dalej błaznował, że płacze z powodu rozstania z nami. Miał ze sobą swój nieodłączny plecaczek, w którym trzymał rozłożone na części flety: sopran, alt i tenor. I takim go zapamiętałem: niezwykle dowcipny facet na lekkim rauszu, wygłupiający się bez żadnych zahamowań jak małe dziecko, grający na fletach jak nikt inny, w absolutnie niepowtarzalny sposób.

Po niecałych dwóch miesiącach od pogrzebu Jacka pojechałem z Gosią na kilka dni do Jastrzębiej Góry, gdzie mieliśmy zagrać dla studentów na obozie roku “0′ Politechniki Gdańskiej. Oprócz nas pojawił się tam również niejaki “Lumbago”, bardzo odlotowy facet z gitarą, który miał za zadanie rozśpiewywać studentów wieczorami. Polubiliśmy się i od czasu do czasu udzielaliśmy mu wsparcia wokalno-gitarowego. Na mój koncert z Gosią 1 października 1993r. przyjechali też z Gdańska dwaj bracia Stefańscy – Zbyszek i Jaś, oraz Horacy, deklarując że zupełnie gratis wezmą udział w koncercie. Koncert ten w drugiej połowie przerodził się w ogólną improwizację i wtedy właśnie po raz pierwszy zagraliśmy wspólnie, choć ja tylko gościnnie i nie na gitarze basowej, a klasycznej.

Nieźle radził sobie też Lumbago, który złapał kontakt muzyczny ze Zbyszkiem i przede wszystkim kontakt słowny z Jasiem. To co oni wyczyniali we dwójkę było tak śmieszne, że szef obozu Wiesio Tężycki postanowił powtórzyć całe to wydarzenie 25 października w klubie “Hi-Fi” Politechniki Gdańskiej. Już z honorariami dla wszystkich, oczywiście. Koncert ten z planowanych dwóch godzin przeciągnął się do trzech, czy czterech i był tak rewelacyjny z powodu improwizacji słownych Jasia Stefańskiego i Lumbagi, że nie przypominam sobie, czy widziałem dotychczas coś lepszego. No, może Salon Niezależnych z Kleyffem i Tarkowskim… Właśnie wtedy zapadła decyzja, że Lumbago będzie grał na stałe ze Zbyszkiem, Jasiem i Horacym. Jakiś czas później grupa przyjęła nazwę “BEZ JACKA”.

/c.d.n./

Olek Aleksander

0 comments on “Olek GrotowskiDodaj swój →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.